Międzynarodowe Stowarzyszenie Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech
  Strona startowa
 

    REKLAMA

 Zapraszam na  www.dyskryminacja-berlin.de   


Informacja

Oddział Berlin, Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z, przeksztalca sie w osobne Stowarzyszenie na terenie Niemiec.

 Nazwa nowego Stowarzyszenia jest

"Międzynarodowe Stowarzyszenie Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech"                        „International Verein gegen Diskriminierung der Kinder in
Deutschland

Jego Rzecznikami  są  1.Marcin Gall

                                     2.Igor Kowalewski

 Jego założycielam jest oddział Berlin Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z  ( zarząd, członkowie, sympatycy, przychylni politycy, osoby prywatne)
Inicjatywa ma wsparcie szerokiego grona spo
łeczeństwa.

Siedziba Stowarzyszenia jest w Berlinie.

Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech Oddzial Berlin, podejmie uchwałę o zlikwidowaniu Oddzialu w Berlinie (samorozwiazanie )

 Strona internetowa  www.dyskryminacja-berlin.de     i       dyskryminacja.berlin@googlemail.com jest taka sama.

 
Z powazaniem
Marcin Gall

 - -
Marcin Gall (Vorsitzender der Abteilung in Berlin/Przewodniczacy Oddzialu Berlin)

Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z.
Polnischer Verband Eltern gegen Diskriminierung der Kinder in Deutschland e.V.
www.dyskryminacja-berlin.de
 
Rzecznik,Międzynarodowego Stowarzyszenienia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech,
International Verein gegen Diskriminierung der Kinder in
Deutschland

Berlin Neukólln
tel dom 030 31161025
tel kom 017667482601
gg 5859651
skype marcingall

YouTube -
http://www.youtube.com/user/flawionek
 

-----
Środa-Czwartek, 2-3 czerwca 2010, Nr 127 (3753)

Sprawy przed Jugendamtami ciągną się w Niemczech w niektórych
przypadkach aż do osiągnięcia przez dzieci pełnoletności
Przegrany bierze dzieci od piątku do niedzieli

Z Marcinem Gallem, przewodniczącym berlińskiego oddziału Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, współprowadzącym audycję "Horror Jugendamt" w radiu internetowym Wolne Media, rozmawia Marta Ziarnik

Kiedy rozmawialiśmy przed miesiącem, Marzenie Zdebiak udało się odzyskać 10-letniego syna, którego odebrano jej na mocy decyzji austriackiego Jugendamtu, czyli urzędu ds. dzieci i młodzieży. Pana organizacja pomaga teraz innej matce, Małgorzacie K., która o odzyskanie dzieci walczy z obywatelem Turcji...

- Sprawa Małgorzaty K. jest równie skomplikowana jak sprawa Marzeny Zdebiak. Mamy tu do czynienia z typowym polsko-tureckim konfliktem rodzinnym. Sąd orzekł, że dzieci zostają przy matce, ale ostatecznie Jugendamt postąpił wbrew tej decyzji. Na spotkaniu w Jugendamcie pracownik tego urzędu zaproponował matce, żeby ojciec opiekował się dziećmi od poniedziałku do piątku, a matka - od piątku do niedzieli. Czyli de facto uznał ojca za osobę zdolną do wychowywania dzieci. Znam bardzo dobrze tę sprawę, kontaktuję się z tą rodziną od roku 2007. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że ojciec, który notabene posiada bogatą kartotekę policyjną, nie nadaje się do wychowywania dzieci. Mało tego, jako osoba niebezpieczna i bezwzględna, powinien być od nich odseparowany. Podobnego zdania był zresztą sąd, przyznając matce pełne prawa rodzicielskie.

Jugendamt nie wziął tego pod uwagę?
- Urząd zaproponował ojca jako osobę, która ma wychowywać dzieci. W moim przekonaniu, decyzja pracownika nie była oparta na przesłankach prawnych. Małgorzatę K. reprezentuje w sądzie bardzo dobry i uczciwy adwokat - mecenas Stefan Nowak. Jestem przekonany, że ten doświadczony prawnik skutecznie poprowadzi sprawę. Teraz głównym celem adwokata jest wykazanie w sądzie błędnej decyzji pracownika Jugendamtu, a co za tym idzie, podtrzymanie orzeczenia sądu, który stwierdził, że dzieci powinna wychowywać tylko ich matka. Z ramienia naszego stowarzyszenia sprawę monitoruje Igor Kowalewski, wiceprzewodniczący oddziału berlińskiego. Był on również obecny na pierwszej sprawie sądowej Małgorzaty K.

Dlaczego Jugendamt postąpił w tym wypadku inaczej, niż zadecydował sąd?
- Decyzję Jugendamtu w tej sprawie oceniam w kategoriach politycznych. Turcy są w Niemczech bardzo wpływowi, mają swoich przedstawicieli na różnych szczeblach władzy. Nie należy zapominać również o realnym wsparciu, jakie otrzymują od tureckiego rządu, czego niestety nie można powiedzieć o stosunku kolejnych polskich rządów do sytuacji niemieckiej Polonii.

Jakie są szanse, że Małgorzata K. odzyska dzieci?
- Jestem przekonany, że mimo działania Jugendamtu ponownie możemy liczyć na uczciwość i bezstronność Sądu Rodzinnego w Berlinie. Wiem z doświadczenia, że sądy często mają odmienne zdanie od Jugendamtu. Jednak ze względu na fakt, że instytucja ta znajduje się poza jakąkolwiek kontrolą organów państwa, oficjalnie się o tym nie wspomina.

Często przywołuje Pan zdanie: "przegrany bierze dzieci od piątku do niedzieli". Tak też się stało w tej sprawie...
- Rodzic, któremu Jugendamt przyzna opiekę nad dziećmi od piątku do niedzieli, jest tylko kimś do spędzania z nimi wolnego czasu. Każdy normalny rodzic chce uczestniczyć w wychowaniu swoich dzieci - chce również mieć realny wpływ na ich rozwój, uczestniczyć w życiu codziennym dziecka, widzieć, jak odrabia lekcje i jak zachowuje się w środowisku szkolnym, dzielić z nim jego radości i problemy. Obecny system takiego rodzica od tego wszystkiego izoluje, czyniąc go rodzicem "od święta", czyli osobą niemal zbędną w życiu dziecka.
Jak wiem z doświadczenia, mamy tu do czynienia z systematycznym izolowaniem dziecka od rodzica, gdyż po pewnym czasie informuje się takiego rodzica, że jego dziecko nie chce mieć z nim kontaktu. Jugendamt ustala pytania i odpowiedzi dziecka. Rodzic gorszej kategorii jest systematycznie, w miarę jak dziecko dorasta, izolowany. Następstwem takiej z góry ustalonej decyzji są spotkania nadzorowane przez jugendamtowskiego "specjalistę". Charakterystyczne, że osoby, które prowadzą takie spotkania, przeważnie wystawiają opinię, jakoby dziecko bało się rodzica albo nie łączyła go z nim żadna pozytywna więź.

Marzena Zdebiak podkreślała, że kiedy jej syn przebywał w ośrodku opiekuńczym, to te już i tak sporadyczne spotkania z dzieckiem były dodatkowo ograniczane i odbywały się pod nadzorem. Dlaczego Jugendamt tak skrupulatnie pilnuje, by widzenia rodziców z dziećmi były kontrolowane?
- Nie tylko ja uważam, że kryminalizowanie rodziców w Niemczech i Austrii oraz próby udowadniania im patologii mogą być w pewien sposób wygodne dla Jugendamtu, gdyż dzięki temu urząd dba o interesy swoich pracowników i firm, które prowadzą spotkania nadzorowane. Spotkania te mają dodatkowy cel - zapewnienie miejsc pracy ludziom, którzy klepią się po plecach i nazywają fachowcami w sprawach dzieci. Również Jugendamt jako płatnik być może oczekuje od tych ludzi odpowiedniej opinii - najlepiej takiej, że rodzic jest patologiczny i że dziecko nie potrzebuje z nim żadnego kontaktu. Jugendamt płaci i wymaga. Jeżeli opinia będzie inna niż oczekiwana przez urzędników, to osoba wydająca tę opinię nie dostanie już kolejnych zleceń. Znam osobiście kilka takich osób z Berlina, które powołując się na rzekome dobro dziecka, w rzeczywistości kierowały się dobrem własnej kieszeni.

Jugendamt standardowo kieruje też dzieci i rodziców do psychologa. W przypadku Marzeny Zdebiak to był główny powód odebrania jej Kacpra - matka nie poszła z nim do psychologa...
- Psycholodzy czy psychiatrzy rodzinni zazwyczaj wystawiają opinię taką, jakiej oczekuje Jugendamt. Tu również chodzi o biznes. Jeżeli taki psychiatra czy psycholog chce mieć nowe zlecenia, to zapewne musi być wydajny, czyli musi zarabiać na siebie i dla urzędu. Przypuszczam, że Jugendamt oczekuje od takiego "specjalisty" opinii, iż rodzic nie nadaje się do wychowywania własnych dzieci, i taką opinię od swojego "fachowca" zazwyczaj otrzymuje.

W czym tkwi istota polityki Jugendamtu?
- Oficjalnie Jugendamt kieruje się tzw. dobrem dziecka, mimo że żaden z jego wewnętrznych przepisów nie definiuje, czym to dobro jest. Ciągle mówi się o tym, że pracownicy Jugendamtu to ludzie uczciwi, stawiający na pierwszym miejscu dziecko i jego dobro. Jednak jak jest w rzeczywistości, najlepiej pokazują przypadki, z którymi jako stowarzyszenie mamy do czynienia każdego dnia.
Z moich obserwacji wynika, że polityka Jugendamtu ma na celu niejako szczucie jednego rodzica przeciw drugiemu, tak żeby konflikt rodzinny ulegał zaostrzeniu. Taka właśnie eskalacja sprawia, że pracownik Jugendamtu staje się bardziej potrzebny, uzurpując sobie prawo do bycia "nadrodzicem". Psycholodzy, pedagodzy, pediatrzy i adwokaci dzieci zarabiają na tej polityce olbrzymie pieniądze.

Jugendamt odbiera dzieci także niemieckim rodzicom.
- To prawda. W skali roku są ich tysiące. Tylko że te osoby pozostają anonimowe. Bardzo często ci rodzice są także nieświadomi przysługujących im praw. Taką ikoną jugendamtowskiej dyskryminacji jest rodzina Haase, której ten urząd odebrał siedmioro dzieci. Lissa Haase w wyniku działań Jugendamtu popełniła samobójstwo. Jest również sprawa Sandry Himmel, która została uprowadzona przez Jugendamt, a następnie faszerowano ją w domu dziecka psychotropami. Jak sama opowiadała, pracownicy przywiązywali ją pasami do krzesła. Ostatecznie zdesperowana i zmaltretowana psychicznie uciekła z tej placówki i pojechała autostopem do Polski. Niemiecka dziewczynka postanowiła szukać pomocy w Polsce i dopiero tam ją otrzymała.
Jestem przekonany, że obywatelstwo, jakie dziecko posiada, nie ma tu znaczenia. Aczkolwiek nie mogę wykluczyć, że nie bez znaczenia jest sytuacja demograficzna Niemiec, co sprawia, iż dla Jugendamtu liczy się, aby dziecko - bez względu na jego pochodzenie - pozostało w Niemczech.

Ile dzieci rocznie odbiera rodzicom Jugendamt?
- Takie statystyki prowadzi zarówno Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, jak też inne tego typu stowarzyszenia. Tygodniowo mamy kilka zgłoszeń i skarg na Jugendamt. Również nasi przyjaciele z organizacji ojców VAFK mówią, że z dnia na dzień przybywa im nowych członków z osobistymi tragediami. Nic nam jednak nie wiadomo na temat prowadzenia takich statystyk przez Jugendamt. Statystyki, które do nas napływają z innych organizacji pozarządowych (głównie z organizacji zrzeszających ojców), są przerażające. Wynika z nich, że w 2005 r. na mocy decyzji tego urzędu w całych Niemczech odebrano rodzicom 28 400 dzieci. W roku następnym liczba ta wzrosła o blisko 2 proc., co daje liczbę 28 800. Wynika z tego, że dziennie odbierano 71 dzieci. W 2007 r. odebrano 28 200 dzieci. W 2008 r. w stosunku do roku poprzedniego liczba odebranych dzieci wzrosła o 14,4 proc., co dało przerażający wynik 32 300 odebranych rodzicom dzieci. Okazuje się więc, że urzędnicy z roku na rok biją kolejne rekordy.

Jak długo trwa tego typu sprawa przed Jugendamtem?
- W Niemczech ok. 3 lat. Znam jednak przypadki, w których sprawa toczyła się znacznie dłużej, bo aż do osiągnięcia przez dzieci pełnoletności.

Na licznych forach dla rodziców, którym Jugendamt odebrał dzieci, wytyka się, że w urzędzie tym pracują ludzie niekompetentni. Głośnym echem odbiła się historia półtorarocznej córeczki Liliany W. z Berlina, która przebywając w ośrodku opiekuńczym Jugendamtu, wielokrotnie była bita i gryziona - prawdopodobnie przez inne dzieci. Jak urząd tłumaczy tę sytuację?
- Na forach piszą ludzie, którzy przeżyli osobisty dramat. W pełni się z nimi zgadzam i ubolewam nad faktem, że dochodzi do tak wielu rodzinnych tragedii w demokratycznym państwie prawa.
Jeśli zaś chodzi o panią Lilianę W. i jej córeczkę, to jest to przypadek, w którym zostało udowodnione ewidentnie naganne zachowanie odpowiedzialnych ludzi na stanowiskach. Ta sprawa była i jest bardzo trudna. Udało się jednak nie tylko wyrwać dzieci z domu dziecka, ale również, i to nie bez pomocy naszego stowarzyszenia, umożliwić powrót dziewczynek do Polski. Dwie córki Liliany W. są teraz w Polsce u kochającego ojca. Chcemy pogratulować mu wielkiego zaangażowania, co miało decydujący wpływ na pozytywny werdykt w tej sprawie.
W tym miejscu pragnę także w imieniu stowarzyszenia i rodziców, których reprezentujemy, podziękować wielu zaangażowanym osobom bezinteresownie poświęcającym swój czas i życie zawodowe dla spraw dzieci i ich rodziców dyskryminowanych przez niemiecki Jugendamt. W szczególności zaś osobie, bez której nie moglibyśmy świętować żadnego sukcesu - panu mecenasowi Stefanowi Nowakowi. Ogromne podziękowania składam również redakcji "Naszego Dziennika" i gronu przychylnych nam osób z różnych środowisk, a w szczególności zaprzyjaźnionym psychologom, pedagogom, politykom i osobom prywatnym.

Do polskich oraz unijnych instytucji napływają każdego roku setki skarg i petycji rodziców z prośbą o pomoc w odzyskaniu dzieci odebranych im przez Jugendamt. Podobne pisma kieruje także Pana stowarzyszenie. W ilu przypadkach adresaci podejmują realne działania?
- W poprzedniej kadencji Parlamentu Europejskiego polski europoseł Marcin Libicki, były Przewodniczący Komisji Petycji w Parlamencie Europejskim, wypracował bardzo dobry dokument roboczy w sprawie dyskryminacji przez niemiecki Jugendamt. Dokument ten pomaga nam w walce z tym urzędem, gdyż możemy udowodnić, że nowe przypadki nie są odosobnione. W tym czasie na forum Parlamentu Europejskiego za dyskryminację językową został przeproszony przez przedstawiciela rządu Niemiec jeden rodzic - Wojciech Pomorski. Jednak poza tym przypadkiem w tej kadencji brakuje reakcji ze strony Parlamentu Europejskiego na petycje i interpelacje w sprawie Jugendamtu. Sporo mówi się o pomocy politycznej, ale tak naprawdę słowa nie mają konkretnego pokrycia w działaniach instytucji europejskich.

Na portalach dla rodziców pokrzywdzonych przez Jugendamt bardzo często odnaleźć możemy nawiązania do procesu z Worms. O co chodziło w tej sprawie?
- Sprawa z Worms była najgłośniejszą w Niemczech sprawą o pedofilię. W wyniku działań Jugendamtu i jeszcze jednej organizacji "pomagającej" dzieciom 25 osób - głównie rodziców - oskarżono o molestowanie seksualne dzieci. W czasie prowadzenia sprawy, czyli w latach 1993-1997, dzieci przebywały w domu dziecka, gdzie nakłaniano je do składania fałszywych zeznań. Później wszystkie te osoby uniewinniono, ale i tak ich życie zostało zniszczone. Dyrektor domu dziecka stracił pracę, a w 2008 r. został oskarżony o praktyki pedofilskie wobec podopiecznych. W 2009 r. skazano go na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu i czasowo (!) odebrano mu prawo do wykonywania zawodu. Pedofilia w niemieckich domach dziecka jest bardzo trudna do udowodnienia. Zazwyczaj takie sprawy wychodzą dopiero po latach.

Dziękuję za rozmowę.

link - http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100602&typ=sw&id=sw31.txt

-----
Piątek-Poniedziałek, 30 kwietnia - 3 maja 2010, Nr 101 (3727)
Proces z urzędem o dziecko
 
Proces z urzędem o dziecko

Dzięki interwencjom berlińskiego oddziału Polskiego Stowarzyszenia Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech i "Naszego Dziennika" austriacki Jugendamt oddał Kacpra matce. Ale to jeszcze nie koniec trzymiesięcznej dramatycznej walki Marzeny Zdebiak o odzyskanie dziecka. Teraz czekają ja jeszcze sprawy w sądzie z bezdusznym urzędem.

Podczas rozprawy sądowej, która odbyła się przed dwoma tygodniami, poruszona miała być kwestia przeniesienia Kacpra do ośrodka opiekuńczego w Wiedniu, gdzie obecnie mieszka i pracuje jego matka. Dotychczasowe dojazdy do oddalonego o 200 km ośrodka w Langensteinie były dla Marzeny Zdebiak nie lada wyzwaniem. Cztery dni przed rozprawą Polka wysłała do sądu i Jugendamtu wywiad z Marcinem Gallem, przewodniczącym berlińskiego oddziału Polskiego Stowarzyszenia Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, który ukazał się na łamach "Naszego Dziennika" 23 marca. To, jak podkreśla Gall, prawdopodobnie zaważyło na obecnym wyniku sprawy. - Jugendamt znalazł się pod wielkim naciskiem także ze strony mediów - zauważa.
Podobnego zdania jest pani Teresa z Wiednia, która od początku wspierała Marzenę Zdebiak w walce o odzyskanie synka, a która przed kilkoma laty przechodziła przez podobne piekło z Jugendamtem. - Ta sprawa jest ewidentnym przykładem tego, że z Jugendamtem można wygrać. Daje nadzieję innym rodzicom, którzy tracą swoje dzieci przez działania Jugendamtu - podkreśla Marcin Gall.
Z zadowoleniem informację o powrocie Kacpra do matki przyjął eurodeputowany Ryszard Czarnecki (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy), który jako pierwszy spośród polityków zainteresował się problemem naszej rodaczki. - Cieszę się, że dzięki wspólnej akcji udało nam się uratować polskie dziecko. Musimy jednak pamiętać o tym, że podobne sprawy zdarzają się bardzo często - głównie w Niemczech i Holandii. Dlatego też kieruję apel do czytelników "Naszego Dziennika", by zgłaszali każdą tego typu sprawę mediom. Jak widzimy na przykładzie pani Zdebiak, to bardzo pomaga - podkreśla Czarnecki.
I choć Polkę czekają jeszcze kolejne sprawy o odzyskanie pełni praw do opieki nad Kacprem, to jednak teraz oboje z synem z większym optymizmem patrzą w przyszłość i wierzą, że już niedługo będą mogli razem wrócić do Polski.
Jugendamt odebrał pani Marzenie Zdebiak syna w styczniu br., gdy kobieta chciała odejść od swojego austriackiego konkubenta i wrócić do Polski. Urząd skierował wtedy dziecko do zakładu opiekuńczego. Pracownicy ośrodka ograniczali matce kontakt z synem, przyznając większe prawa do odwiedzin jej byłemu konkubentowi, Austriakowi Manuelowi Kollorossowi. Teraz matka musi w sądzie walczyć o odzyskanie pełni praw rodzicielskich.
Marta Ziarnik

link - http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100430&typ=sw&id=sw31.txt

-----
Piątek-Poniedziałek, 30 kwietnia - 3 maja 2010, Nr 101 (3727)
 

Po interwencji "Naszego Dziennika"

Kacper wrócił do matki

Z Marcinem Gallem, przewodniczącym berlińskiego oddziału Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, rozmawia Marta Ziarnik


Jest już ostateczna decyzja sądu w sprawie pani Marzeny Zdebiak, której decyzją austriackiego Jugendamtu odebrano 10-letniego syna Kacpra?

- Sprawa sądowa o Kacpra nie została jeszcze przez sąd zamknięta. Na razie poruszana była kwestia przeniesienia Kacpra do Wiednia, gdzie obecnie mieszka i pracuje jego matka. Pani Marzena za każdym razem musiała dojeżdżać na odwiedziny do synka aż 200 km - w takiej odległości od Wiednia znajdował się dom dziecka, w którym umieszczono Kacpra. To stanowiło dla niej olbrzymi problem. Sąd miał rozpatrzyć wniosek o przeniesienie chłopca bliżej. Podczas tej rozprawy Jugendamt, który wcześniej zabrał dziecko matce, a który znalazł się pod wielkim naciskiem, m.in. ze strony mediów, postanowił jednak oddać Kacpra matce.

Kiedy chłopiec wrócił do domu?
- Kacper wrócił do matki 15 kwietnia, czyli dokładnie cztery dni po tym, jak wysłałem do szefa Jugendamtu i kierownika domu dziecka moją rozmowę z "Naszym Dziennikiem", w której zdradziłem stosowaną przez nich politykę. Dzięki temu wywiadowi Jugendamt teraz wie, że my zdajemy sobie sprawę z tego, iż tu nie chodzi o dobro dziecka, a jedynie o biznes i o pracę dla urzędników oraz pracowników wspomnianych urzędów i ośrodków.

Pani Marzena będzie jednak pod kontrolą władz austriackich?
- Zgodnie z austriackim prawem Kacper - jako syn samotnej matki - musi być pod kontrolą Jugendamtu. W Austrii i Niemczech to jest normalna procedura. Jugendamt to jest tak zwany nadrodzic, który ma większą władzę nad dzieckiem niż sami rodzice.
Pani Marzena ma nowe mieszkanie, które znalazła dla syna i dla siebie. Przede wszystkim chce teraz psychicznie odpocząć po 3,5-miesięcznej wyczerpującej walce o syna. Chce także, żeby Kacper jak najszybciej wrócił do normalnego życia. Kilka dni temu rozmawiałem telefonicznie z panią Zdebiak i poinformowała mnie, że przez najbliższy czas nie będzie mogła kontaktować się z mediami, gdyż jest w trakcie rozpoczynania nowego życia i normowania sytuacji. Jednocześnie upoważniła mnie do udzielania informacji w jej sprawie. Jestem przekonany, że gdy pani Marzena ustabilizuje już swoje życie prywatne, to na pewno odwiedzi z Kacprem babcię w Polsce, za którą chłopiec tak tęskni.

Czy matka mogłaby wrócić z dzieckiem na stałe do Polski?
- Nowa jednostka Jugendamtu domaga się stałego kontaktu pani Marzeny z urzędem. Jednak moim zdaniem, pani Marzena ma pełne prawo powrotu z synem do Ojczyzny. Tym bardziej że chłopiec bardzo często o tym wspominał.

Co mogło, Pana zdaniem, zdecydować o pozytywnym rozpatrzeniu przez sąd wniosku w sprawie pani Zdebiak?
- Na samym początku, jak pamiętamy, w sprawę była włączona organizacja Forum Polonii w Austrii, która miała kontakt z prawnikiem socjalnym. Również ambasada RP napisała kilka pism do Jugendamtu. Jednak te działania okazały się bezskuteczne. Kiedy później pani Marzena poprosiła o pomoc mnie i berliński oddział Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, wówczas zaleciłem jej przede wszystkim zmianę adwokata, gdyż dotychczasowa strategia nie szła w dobrym kierunku. Pani Marzena w krótkim czasie znalazła sobie innego adwokata, który postępował już według naszych wskazówek i reagował prawidłowo na zaistniały problem.
W tym samym czasie szukałem pomocy dla pani Marzeny i Kacpra w Parlamencie Europejskim, jak również u naszych europosłów. Jednak interpelacja poselska niczego nowego do sprawy nie wniosła. W tym okresie wysyłałem do Jugendamtu bardzo dużą liczbę e-maili, a urząd odpisywał, że radzi mi się wyłączyć z tej sprawy. Również babcia Kacpra wysyłała e-maile do urzędu i polityków. Reakcja pozytywna ze strony Jugendamtu nastąpiła dopiero po tym, jak postanowiłem zagrać z nim strategicznie. W rozmowie telefonicznej z panią Marzeną wpadliśmy na pomysł, żeby wysłać do Jugendamtu artykuły i wywiady zamieszczone w "Naszym Dzienniku", w tym moją ostatnią rozmowę z panią, w której zdradziłem politykę urzędu ds. dzieci i młodzieży. Jak już wspomniałem, pozytywna decyzja zapadła dokładnie cztery dni po wysłaniu tych publikacji do urzędu.

Co wówczas nastąpiło?
- Przedstawiciel Jugendamtu zadzwonił niespodziewanie do pani Marzeny i powiedział jej w rozmowie telefonicznej, że przywiozą syna do domu. Tak się właśnie stało. Pani Marzena nie mogła wyjść ze zdumienia, że pracownicy domu dziecka sami przywieźli jej synka. Zwłaszcza że to 200 kilometrów.

Zakończenie jest szczęśliwe, ale też zastanawiające...
- Moim zdaniem, Jugendamt nie wytrzymał presji. Urzędnicy byli już wówczas skutecznie monitowani przez adwokata pani Zdebiak, berliński oddział Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, e-maile od rodziny i bliskich pani Marzeny oraz artykuły z "Naszego Dziennika". Sukces pani Marzeny jest więc sukcesem nas wszystkich, którzy zainteresowaliśmy się jej problemem i usiłowaliśmy pomóc. Osobiście chciałem bardzo podziękować "Naszemu Dziennikowi" za nagłośnienie tej sprawy i za umożliwienie mi powiedzenia publicznie prawdy o polityce Jugendamtu. Ogromne podziękowania składam też na ręce pana mecenasa za obraną przez niego odpowiednią strategię działania i za zaangażowanie w tę sprawę.

Rozmawiał Pan z Kacprem o jego przeżyciach?
- Z chłopcem się nie widziałem. Jednak z rozmów z panią Marzeną wiem, że Kacper wspomina pobyt w domu dziecka bardzo negatywnie. Chłopak był wyniszczony, zwłaszcza psychicznie - czas spędzony w domu dziecka można porównać do pobytu w więzieniu. On potrzebuje czasu, żeby zapomnieć o tej traumie. Myślę, że rozłąka z matką i pobyt w domu dziecka bardzo niekorzystnie wpłynęły na jego psychikę. Podejrzewam, że chłopiec nie zapomni tego do końca życia. Dla dziecka jest to bowiem życiowy horror. Żałosne jest zwłaszcza to, że cała ta akcja została mu zgotowana zaledwie dla "kilku euro".

Dziękuję za rozmowę.

link - http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100430&typ=sw&id=sw32.txt

-----
Wtorek, 23 marca 2010, Nr 69 (3695)
Z Jugendamtami można wygrać

Z Marcinem Gall, przewodniczącym berlińskiego oddziału Polskiego Stowarzyszenia Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, współprowadzącym audycję pt. "Horror Jugendamt" w radiu internetowym Wolne Media, rozmawia Marta Ziarnik

W ubiegłym miesiącu "Nasz Dziennik" opisał problem Marzeny Zdebiak i jej synka Kacpra, którego austriacki Jugendamt z absurdalnych powodów odebrał matce i umieścił w zakładzie opiekuńczym. O podobnych sprawach co jakiś czas możemy także usłyszeć w innych mediach. Proszę powiedzieć, jaka jest w rzeczywistości skala problemu odbierania dzieci polskim rodzicom?
- Skala problemu uprowadzania dzieci w Niemczech i Austrii jest olbrzymia. Najlepszym dowodem na to są liczne stowarzyszenia, które powstały na terenie Austrii i Niemiec, a których zadaniem jest pomoc rodzicom w takich przypadkach. Organizacje te mają kilka tysięcy członków. Pragnę także podkreślić, że każdy z tych przypadków jest indywidualny, a także, że jest to ogromny problem zarówno dla dziecka, jak i jego rodziców.
Pani Marzena Zdebiak jest kolejną polską ofiarą tego systemu, który, nazywając sprawę po imieniu, robi biznes na naszych dzieciach. W każdą taką sprawę włączonych jest kilkanaście osób - pracowników Jugendamtu, psychologów, biegłych, adwokatów, pracowników domów dziecka, adwokatów dzieci itp. Chodzi tutaj więc przede wszystkim o miejsca pracy dla ludzi, których nazywamy "pseudofachowcami w sprawach dzieci". Spraw takich jak pani Marzeny i jej synka Kacpra jest, niestety, dużo więcej.

Które przypadki najbardziej Panem wstrząsnęły?
- Ikoną dyskryminacji przez Jugendamt jest polski ojciec Andrzej L., który 10 marca 2006 r. - czyli w dniu, w którym odbyła się w Bolsano we Włoszech międzynarodowa konferencja dotycząca "Uprowadzania dzieci przez Jugendamt" - popełnił samobójstwo w Jugendamcie Spandau (Berlin) w obecności pracowników tego urzędu! Okoliczności samobójstwa wskazują na to, że mężczyzna został umyślnie i czynnie doprowadzony przez Jugendamt do samobójstwa. Należy także podkreślić, że do tego kroku przyczyniła się długotrwała rozłąka z dziećmi.
Pamiętam także przypadek niemieckiej rodziny Hasse, której Jugendamt uprowadził siedmioro dzieci. Działania urzędu spowodowały, że jedno z tych dzieci popełniło samobójstwo. Sąd w Strasburgu uznał później, że Jugendamt złamał prawo, i nakazał zwrócenie rodzicom sześciorga dzieci.
W szereg tych makabrycznych działań Jugendamtów wpisuje się również niemiecka matka Kristina H., która szczuta i nastawiana przez urząd przeciwko ojcu swoich dzieci (także niemieckiemu obywatelowi), doprowadziła do zabrania mu praw rodzicielskich. Urzędnicy posłużyli się kobietą, gdyż była ona bardzo podatna na sugestie. Ostatecznie jednak Jugendamt także i jej odebrał dzieci, w związku z czym kobieta popełniła samobójstwo. Wcześniej jednak napisała książkę o tym dramacie. Jest to przykład bardzo nie po myśli zarówno dla Jugendamtu, jak i dla państwa niemieckiego, ponieważ dobitnie pokazuje absurdy i tragiczne metody stosowane przez ten urząd. Nic więc dziwnego, że rzadko się o nim wspomina, wręcz obowiązuje zakaz mówienia o tym publicznie w mediach.
Na koniec przytoczę jeszcze przypadek pana Wojciecha Pomorskiego z Hamburga, który już od 7 lat nie ma kontaktu ze swoimi dziećmi. W tym czasie Jugendamt doprowadził do zamordowania miłości dzieci do ojca. Wiem, że użyłem tutaj mocnych słów, ale wydaje mi się, że są one właściwe do podanego przypadku. Wymieniłem tutaj zaledwie kilka przykładów, o których nie wolno nam zapomnieć!

Jakie są główne powody odb ierania dzieci polskim rodzicom?
- To przede wszystkim germanizacja. Rodzice z Polski są dla Jugendamtów bardzo łatwym kąskiem do "ogrania". Przeważnie nie ma ich kto bronić. Polacy muszą więc sami walczyć z całym tym systemem prawnym. Sytuacja na szczęście powoli się zmienia, m.in. dzięki Polskiemu Stowarzyszeniu Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, które szuka dla naszych rodaków bardzo dobrych adwokatów.
Warto tutaj jednak podkreślić, że problem ten dotyczy nie tylko polskich, ale również niemieckich rodziców - m.in. o dwóch takich przypadkach mówiłem wcześniej. Muszę tutaj także zaznaczyć, że w Niemczech dyskryminowani są zwłaszcza ojcowie. Jeśli więc jest walka o dzieci pomiędzy Niemką a Niemcem, zawsze Jugendamt przyznaje dzieci kobiecie (nawet jeśli ma ona różnego typu problemy). Od jakiegoś czasu w obronie praw ojców działa specjalne stowarzyszenie - VAFK, które ma prawie 6 tysięcy członków. Ja także jestem członkiem berlińskiego oddziału tego stowarzyszenia i w wielu sprawach działamy razem. Jestem bowiem zdania, że razem można zrobić więcej niż w pojedynkę. Stowarzyszenie ojców w Niemczech organizuje każdego roku m.in. wielką manifestację w Berlinie przeciwko Jugendamtom, która odbywa się na przełomie czerwca i lipca.

Jakie metody walki z Jugendamtami mają zatem polscy rodzice?
- Jedną z nich - tą bardziej skuteczną - jest walka medialna i polityczna. W prywatnych sprawach rodzinnych sytuacja jest zupełnie inna - tam fundamentem w walce o dzieci jest bardzo dobry adwokat. My takiego już mamy. Jest nim mecenas Stefan Nowak, któremu udaje się wygrywać z niesprawiedliwymi działaniami Jugendamtów. Dlatego apeluję do rodziców, którzy znaleźli się w podobnej do omawianych sytuacji, by nie załamywali się i konsekwentnie szukali dobrego prawnika. Jeśli już takiego znajdą, to - podobnie jak wszyscy klienci mecenasa Nowaka - przekonają się, że z Jugendamtami można walczyć, i to szybko oraz skutecznie. Trzeba tylko wiedzieć, jak to robić, i być dobrze przygotowanym. Gorąco polecam wszystkim pana mecenasa Nowaka. Jak do tej pory wygrał dla nas wszystkie sprawy z Jugendamtami. Nawet te, które wydawały się nie do przejścia.

Ile dzieci udało się już Pańskiej organizacji wyciągnąć z tego koszmaru?
- Nasze stowarzyszenie łapie wiatr w żagle i coraz lepiej zdajemy sobie sprawę z tego, jak walczyć z Jugendamtami i jak pomagać polskim rodzicom i ich dzieciom. Jak już powiedziałem, fundamentem jest tutaj strategia wyboru dobrego adwokata. Stowarzyszenie w poprzednich latach nie miało niestety kontaktu z takim fachowcem, jakim jest pan mecenas Stefan Nowak, i to był nasz podstawowy problem. Teraz już na szczęście jest inaczej, dzięki czemu możemy pomagać coraz większej liczbie rodziców potrzebujących pomocy. Naszym ostatnim sukcesem jest uratowanie pięciorga dzieci pani Liliany W. (jej problemy zaczęły się od tego, że dwie starsze córki wystąpiły przeciwko matce do Jugendamtu, twierdząc, że zbyt dużo od nich wymaga. Chodziło o to, że matka chciała, by dziewczynki regularnie się myły, nie opuszczały zajęć w szkole i by same sprzątały swój pokój). Z czystym sumieniem mogę jednak powiedzieć, że nie udałoby się nam to bez pana mecenasa. Kolejny sukces odnieśliśmy w zachodnich Niemczech, gdzie dzięki naszej pomocy rodzinie udało się wreszcie po roku wygrać z Jugendamtem. Sukcesem jest także pozytywny wyrok w sprawie pani Małgorzaty Jurczykowskiej, która - przy wsparciu naszego stowarzyszenia - wygrała sprawę przed polskim sądem o opiekę nad synkiem, który choć urodził się w Niemczech, jest jednak polskim obywatelem, dzieckiem Polaków.

Wrócę jeszcze do sprawy pani Marzeny Zdebiak i jej synka Kacpra. Czy, Pana zdaniem, matka ma szanse na odzyskanie chłopca? W jakim czasie może to nastąpić?
- Uważam, że Jugendamt już powoli odpuszcza - wnioskuję to na podstawie ostatniej rozmowy z panią Marzeną. Zmiany nastąpiły zarówno po interwencji naszego stowarzyszenia u austriackich władz, jak też po pismach skierowanych do Parlamentu Europejskiego. Jestem przekonany, że niezmiernie ważne jest w tym momencie podkreślenie silnego nacisku i zaangażowania części polskich polityków i mediów. I choć możemy zauważyć drobne oznaki poprawy tej dramatycznej sytuacji, to jednak chciałbym zwrócić się do naszych polityków o dodatkową pomoc dla pani Marzeny i jej synka. Osobiście bardzo ubolewam nad faktem, że chłopiec musi przebywać wbrew swojej woli w domu dziecka, oderwany od kochającej matki. Musimy dołożyć wszelkich starań, by ta dramatyczna historia miała pozytywny finał. I to jak najszybciej. Dla dobra chłopca.

Dlaczego Jugendamt ingerował w przypadku pani Marzeny i Kacpra? Przecież chłopiec jest polskim obywatelem, dzieckiem polskich rodziców!
- Jak już wspomniałem, także w tym przypadku chodzi o biznes. Niemcy i Austria wychodzą z założenia, że dziecko to jest wielki kapitał. Pytanie tylko, dlaczego odnoszą to także do obcych dzieci, do naszych dzieci.

Dlaczego, mimo że Kacper ma rodziców, urząd przyznaje większe prawa do opieki i odwiedzin mężczyźnie całkowicie obcemu chłopcu?
- To pytanie powinna pani zadać Jugedamtowi, gdyż - mimo że dobrze znam sytuację - jest mi bardzo trudno udzielić na nie racjonalnej odpowiedzi. Jestem w szoku, widząc to, co wyprawia ten słynny urząd. Biologiczny ojciec czeka w Polsce na syna, a Jugendamt już szuka dla dziecka nowego taty. To jest tak chore, jak chory jest ten cały system. Nie mam na to słów.

Dlaczego urząd nie bierze w takich przypadkach pod uwagę zdania samego dziecka?
- Jugendamt bardzo liczy się ze zdaniem dziecka pod warunkiem, że mówi ono to, co urzędnicy chcą usłyszeć. W innych przypadkach argumentuje się, że dziecko jest zmanipulowane lub też nie wie, co jest dla niego dobre. Jugendamt zwyczajnie manipuluje sformułowaniem "dobro dziecka".

Jak w przypadkach łamania praw polskich rodziców zachowuje się nasz rząd? Czy może też zgodzi się Pan z opinią jednego z naszych posłów do PE, który podkreśla, że działania Jugendamtów są odwrotnie proporcjonalne do zaangażowania władz w przypadku łamania praw ich obywateli (czyli że im słabiej reaguje rząd danego państwa w obronie swoich obywateli, tym silniej atakują Jugendamty)?
- Pomocy od władz polskich nie ma żadnej! Ambasada RP co prawda dba o interesy polityczne, jednak nie liczy się z indywidualnymi osobami, jakimi są w tym momencie przede wszystkim dzieci. Znam wielu rodziców, którzy są załamani brakiem pomocy ze strony polskich placówek dyplomatycznych w Wiedniu, Hamburgu i Berlinie. Konsul w każdym nowym przypadku odebrania polskiemu rodzicowi jego dziecka (bądź też dzieci) jedynie powtarza, że nie każdemu można pomóc. Ja tylko zapytam się w tym miejscu, czy pan konsul komuś już pomógł? Czy uratował choć jedno polskie dziecko? Niestety, odpowiedź brzmi: NIE! Co ciekawe, nasze stowarzyszenie jest problemem politycznym dla ambasady RP, gdyż rzekomo "psujemy relacje polsko-niemieckie". W rzeczywistości to ambasada RP jest problemem dla tysięcy Polaków w Niemczech i Austrii. Muszę w tym miejscu także podkreślić, że w poprzednich latach ta pomoc była. Sytuacja popsuła się dopiero w tej kadencji rządu. Pan premier Donald Tusk razem z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim nie robi nic w tym kierunku, żeby nam - austriackiej i niemieckiej Polonii - pomóc w tej trudnej walce z chorym systemem Jugendamtów. Przy czym my nie walczymy z całym systemem, a jedynie z dyskryminacją.

Czy można powiedzieć, że te działania Jugendamtów są częścią większej, skoordynowanej polityki Niemiec wobec Polski?
- Mamy kilka przykładów, które potwierdzają tę tezę. Jednym z nich jest wydany na piśmie, w sprawie pana Wojciecha Pomorskiego, zakaz rozmów z dziećmi w języku polskim. Sędzia zresztą w trakcie sprawy przeciwko Jugendamtowi (w styczniu tego roku) potwierdził, że Polaków można w Niemczech dyskryminować. Tym wyrokiem dał kolejne zielone światło Jugendamtom. Wówczas pan Wojciech zauważył bardzo ważną rzecz, a mianowicie, zwracając się do sędziego powiedział, że czuje się, jakby był w III Rzeszy. Powiem szczerze, że osobiście czułem się podobnie. Faworyzowanie języka jest taką samą dyskryminacją jak faworyzowanie koloru skóry. Moim zdaniem, jest to rasizm. Jestem więc przekonany, że ta sprawa będzie miała finał w Brukseli.

Jaka jest proporcja pomiędzy podobnymi działaniami Jugendamtów w przypadku obywateli Polski a wobec obywateli innych krajów? Jak rządy innych krajów reagują na bezprawne odbieranie dzieci swoim rodakom?
- Niesprawiedliwe działania Jugendamtów dotykają oprócz Polaków także: Francuzów, Amerykanów, Rosjan, Włochów, Turków i również obywateli Niemiec. Każda sprawa jest inna i w każdej z nich Jugendamt ma odmienne, banalne argumenty. W innych krajach jednak wsparcie dla rodziców jest bardziej skuteczne i bardziej ofensywne. Tylko my, Polacy, jesteśmy tak traktowani. Ale za tę sytuację możemy podziękować tylko i wyłącznie ekipie politycznej premiera Donalda Tuska.

Dziękuję za rozmowę.


link - http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100323&typ=sw&id=sw21.txt

 
   
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja